jesienne

Jestem jesieniarą. Tak, dużo tu moich rozważań, pochwał, oklasków, krążących wokół jesieni. Nie ma co, ta pora roku zachwyca i prawie niezauważalnie oplata mnie nostalgią za czymś nieokreślonym, może… niewypowiedzianym, nieprzeżytym, niedomkniętym. I ta cisza, która czasami jest pułapką, bo odzywa się, to z czym nie chcę się zmierzyć? Być może…  Kolory, ciepły blask słońca, szelest liści, podmuch wiatru… A wieczorami, wyciszam się. Towarzyszą mi konstelacje świec. Co widzę…. 

Wpatruję się w blask świecy i mam nieodparte wrażenie, że widzę siebie za wiele, wiele lat… Gdy jestem pomarszczoną staruszką, przygarbioną, niedowidzącą. Tak… każdego z nas to czeka. Mnie też! Nie myślę o tym, a przecież to w końcu się stanie. Ta staruszka czuję ból… nie fizyczny – nie głowy, stawów, ani żołądka. Najgorszy, bo boli dusza. Cierpi. Życie przeleciało w mgnieniu oka. A jej (czyli mnie!!!) zawsze się wydawało się, że ma czas, że jeszcze zdąży, że napisze książkę dla dzieci, że zrealizuje świetny projekt, że porozmawia szczerze z najbliższymi, że ma czas… powiedzieć mężczyźnie, jak bardzo go kocha, jak jest dla niej ważny, i że bardzo za nim tęskni, że ma czas, żeby wiele rzeczy odłożyć na potem… A te później nigdy nie przyszło, bo uciekły lata, odeszły okazje, aby coś zrobić, aby coś przeżyć prawdziwie, głęboko i pięknie… Straszne! – pomyślałam i „uciekłam” z tej wizji, w teraźniejszość. 

U kresu życia nie dzierżymy w rękach swoich osiągnięć ani dzieł. Będziemy musieli przede wszystkim zadać sobie pytanie – ile kochaliśmy.  Willigis Jager 

No cóż… gdy patrzę wstecz, żałuję decyzji, których nie podjęłam, chwil, których nie przeżyłam, miejsc, których nie odwiedziłam i słów. To smutne – pomyślałam, bo znów wywlekam swoje lęki, ograniczenia, brak wiary w siebie czy kurczowe trzymanie się „toksycznych” postanowień. A to oznacza, że bałam się żyć naprawdę, żyć kolorowo i intensywnie. Kontrolowałam: wypada? a co nie należy? Bałam sie robić rzeczy, które zawsze chciałam. Spełniać swoje większe i mniejsze marzenia. Stosowałam sprytne wymówki, żeby nie korzystać z tego, co mnie buduje. wzmacnia, co dostałam w prezencie od losu. Zamiast pozwolić sobie, aby życie prowadziło i zaufać Wszechświatowi, że dzieje się tylko to, co najlepsze – nieustannie kurczowo trzymałam się strachu. Kolekcjonowałam porażki. Pielęgnowałam swoją niemoc. 

Porażka to tylko siniak, nie tatuaż!

Wiem, że czasu już nie cofnę. Najlepsze, co mogę zrobić, to otrząsnąć się z marazmu, wyrzucić do kosza ograniczenia, oszukiwanie siebie i zacząć działać. Po prostu żyć! Spojrzeć z miłością na teraźniejszość, ponieważ tylko w niej znajdę jedyną, prawdziwą mądrość. Dostrzegać budującą energię chwili, poranka, dnia i odnajdywać ją też w sobie. Puszczać w świat swoją kreatywność i zachwyt. Robić, to co kocham i dawać z siebie ile się da, w tym pozytywnym aspekcie. Bo: „choć nikt nie może cofnąć się w czasie i zmienić początku na zupełnie inny, to każdy może zacząć dziś i stworzyć całkiem nowe zakończenie”.