„To pająki utkały pierwsze cyfry i litery. Gdy patrzę na sieć rozpiętą na filarach domu, zawsze od nowa uczę się czytać. (…) Mistrzowie zapisu, w czterech moich ścianach i w sercu. Mam tu przepiękną pajęczynę ze słów (…).
Pisze Barbara Piórkowska w swojej debiutanckiej powieści – „Szklanka na pająki”.
To opowieść zanurzona w poetyckiej metaforze z domieszką dziennikarskiego stylu. Całość świetnie wyważona i doprawiona odrobiną magii i ciepłego humoru.
Niezwykła, liryczna historia o życiu. Utkana z obrazów i wydarzeń z życia głównej bohaterki – Aleksandry. Poznajemy ją jako dziecko, które obserwuje świat z niezwykłą uwagą i ostrożnością. Pomagają jaj w tym metafizyczne postaci – anioła i demona, będące jej duchowymi przewodnikami po wewnętrznym, życiu. Tam toczy się walka o własną tożsamość i znalezienie drogi w tajemniczej logice świata. Świata, w którym obowiązujące kanony są niejasne i sztuczne. W jej rzeczywistości królują barwy nieba, ziemi i morza. Bo właśnie morze ukołysze i uspokoi:
Autorka tka swoją opowieść ze wspomnień i obrazów Gdańska. Oswaja miasto, czyniąc je jednym z bohaterów opowieści. Gdańsk kusi ma swoją magię, tajemnicę i niespotykany klimat. Z Aleksandrą wędrujemy przez miasto, dostrzegając jak ona dorasta, jak porządkuje swój świat, którego centrum stanowi Kościół Mariacki:
„Najczęściej jednak rozmawiał ze mną kościół Najświętszej Maryi Panny. Ułożyli go z cegły i jako taki był najwyższy w Europie. Ja zaś byłam najwyższa zbudowana z komórek, w mieście pasowaliśmy do siebie jak dwa kapcie z tej samej pary. I pasujemy do tej pory, to chyba mój najdłuższy związek w życiu”.
Pociąga w tej książce to, co ukryte i nierzeczywiste, niedopowiedziane, czasami śmieszne przeplata się z tym co dobrze znane, prawdziwe często bolesne. Samotność przybiera różne barwy, od szarego smutku, tęsknoty, pierwszej nieszczęśliwej miłości do utraty najbliższych osób, aż do chwili, gdy do głosu dochodzi uczucie do własnego „ja”.
Powieść jest podróżą samotnej dziewczynki do dojrzałej kobiety. Jest oswajaniem smutku, tęsknoty, straty, aż do momentu uporządkowania przez bohaterkę swojego wewnętrznego ducha.
„Zrobiłam porządek ze swoją pępowiną. Nie duszę się z poprzednim znawstwem, nie mam po co. Oddycham regularnie, w równych odstępach. Niekiedy odrobinę mylę rytmy, ale nie zawsze jest ich potrzeba i nikt też nie jest doskonały”.
Uwodzi wyrafinowana wręcz poetycka proza. Poruszająca i nostalgiczna, a czasami śmieszna ze swoją anielską naiwnością, wciąga i wzrusza do głębi. Wszystko co się w niej zdarza ma sens, ale można to odkryć dopiero z pewnej perspektywy.
Lubię takie liryczne lektury, a ten zapach babcinej zupy dodatkowo mnie zachęca. 🙂
Sentymentalna opowieść, skłaniająca do refleksji. Polecam 🙂