Kiedy tak siedzę i rozmyślam, trwa wieczór, o szyby uderza deszcz, słyszę pohukiwanie wiatru – idealna symfonia… sprzyja jesiennej melancholii i usprawiedliwia moją izolację. Wolałabym, żeby listopad nie istniał. Miesiąc kurczącego się dnia, niknącego światła i niepewności.
Podszyty lękiem, wprowadza mnie w jakieś wewnętrzne drżenie, niby to z zimna, a może ze względu na bliski koniec roku. Dlatego chowam się. Trochę przez swój niepokój, trochę przed zimnem i szarością. Nie lubię tej pulsującej ciszy i krajobrazu pełnego smutku – bez zieleni, bez słońca, bez kwiatów i ptaków… Cóż dobrego może mnie o tej porze spotkać?
„Listopad to miesiąc najsmutniejszy, kiedy złoty urok jesieni już zniknął i nieuchronne nadejście długich ciemnych, zimnych dni staje się oczywiste aż do bólu. Listopad to miesiąc najbardziej beznadziejny, jako że deszcz i błoto, które w marcu i w kwietniu są zwiastunem ciepła i nadziei, w tym przedzimowym okresie przynoszą tylko smutek i przygnębienie”.
Obiecuję sobie co roku, że właśnie w listopadzie wybiorę się w podróż do krainy słońca, gdzieś daleko… tam gdzie akurat kończy się wiosna, przechodząc powoli w lato. Niestety, tak się nie dzieje. Powoli oswajam listopadową ciemność, mgłę, pluchę. Staram się polubić kałuże, mokre rękawiczki i nie zwracać uwagi na zniszczone przez wiatr parasolki. Próbuje zrozumieć senność i brak energii. Wmawiam sobie, że sezonowe wyczerpanie ma swój niepowtarzalny urok… Nie robię tragedii, z tego że mój nastrój raz jest lepszy, a czasami nie ma go w ogóle. To normalne, a czasami bardzo potrzebne…
„Lubię jesień… Jesień jakby usprawiedliwia depresję, jesienią nie trzeba być młodym, zdrowym jak latem, jesienią można sobie popłakać, jesień to pora ludzi samotnych”.
Nie zrażam się i wykorzystuje ten czas. To najlepsza pora, żeby zwolnić i przygotować się do wyzwań wiosny – zebrać siły, naładować baterie. Magazynuje ciepło. Rzadziej wychodzę z domu. Wybieram ciepły koc i książkę. Zapalam świece. Słucham muzyki. Pozwalam sobie na chwile melancholii, na oswojenie lęków, trudnych emocji i uprzedzeń. Poświęcam więcej czasu na refleksję: co się zmieniło, czego nie lubię i czego nauczyły mnie dotychczasowe błędy i porażki. Nie krytykuję siebie, ale wyciągam wnioski z minionych miesięcy. Jestem blisko swoich odczuć, analizuję trudne sytuację. Ten stan daje mi siłę na kolejne wyzwania. Dobrze wiem, że nie można ciągle funkcjonować na wysokich obrotach, w „objęciach” euforii i niekończącego się szczęścia. To się nie udaje, w dłuższej perspektywie… Dlatego dobrze jest pogodzić się ze zmiennością pór roku, a także nastroju. Nie każda chwila zależy od nas, nie zawsze mamy wpływ na nasz poziom energii. Jesteśmy uzależnieni od słońca, a jeśli go brakuje, zwalniamy…
„Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli, i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne i cenne, i swoje własne”.
Popatrzmy na ten jesienny krajobraz z ciekawością i poczujmy się inaczej – pełniej. Świadomi tego, że potrzeba nam więcej ciepła i otuchy, że potrzeba nam smutku i płaczu, że samotność jest często wybawieniem i uzdrawiającym lekiem na otaczający nas wyścig i pęd. Popatrzmy na drzewa bez liści, poczujmy zapach powietrza, wsłuchajmy w dźwięki wokół. Nie narzekajmy na pogodę, ale czerpmy z niej siłę na przyszłość. Wszystko, co pomyślimy jest kwestią naszego wyboru. Podejmijmy go bardziej lub mniej świadomie.
Bardzo trafne spostrzeżenia, poza tym pięknie napisane 🙂 Bardzo lubię listopadową melancholię, deszcz, a nawet szarość za oknem. Bulgotanie bigosu w garnku, powiewy wiatru w kominie i kubek gorącej herbaty ogrzewający dłonie, kiedy siedzę pod kocem przy mokrym oknie. Nawet dzieci jakieś spokojniejsze, wybierają długie układanie puzzli lub czytanie zamiast biegania po całym domu, skakania po kanapach i tak dalej 🙂 Cenię ten miesiąc tak samo jak słoneczny lipiec i sierpień, a może nawet bardziej. Ciepło Cię pozdrawiam.
Dziękuję.
Ten listopadowy czas jest przez troszkę niedoceniany, a przecież ma tak wiele domowego uroku. Podobno „nigdy nie widać życia lepiej niż jesienią”.
U mnie listopad mija tak szybko, że nie mam czasu się nad nim zastanowić i przypomnieć sobie, że go nie lubię. Ma to swoje dobre i złe strony, letnie miesiące też mijaja mi zbyt szybko…
Dobrze Cię rozumiem 🙂
Czasami pozwól sobie na chwilę oddechu i spróbuj zauważyć porę roku. Życie tak szybko przemija, czasami nie daje szans na to, aby się zatrzymać i cieszyć się tym, co wkoło nas.
Szczerze mówiąc dla mnie najcięższymi miesiącami są luty i marzec – jesień jeszcze jest ok, często bywa ciepła słoneczna, albo jeszcze mamy w sobie te pokłady słońca zmagazynowane gdzieś od lata, ale luty i marzec to często szarość, plucha i zmęczenie już tym przedłużającym się zimnem, ciemnością, beznadzieją. To wtedy brak mi energii.
Przedwiośnie to też dla nas niezły szok! Rzeczywiście, nie ma już energii i czekamy na ciepło i słońce.