Zawsze kochał podróże. W młodości jeździł autostopem z jednego końca Polski na drugi.
Zatrzymywał ciężarówkę, wskakiwał na pakę i spod plandeki obserwował krajobrazy. Dziś nie jest: ani podróżnikiem, ani turystą, ani reporterem. Andrzej Stasiuk nie został też muzykiem, niestety… Brak talentu zniszczył te marzenia. Andrzej Stasiuk został pisarzem!
O tym, jak do tego doszło, opowiadał na spotkaniu z czytelnikami w Stacji Kultura w Rumi, które poprowadziła Krystyna Lars Chwin.
Co się wydarzyło w 1960 roku?
– Urodziłem się na Grochowie. Jestem z Pragi, z tej wschodniej – gorszej części Warszawy. Potem poszedłem do szkoły, z której często uciekałem. Nudziła mnie, dlatego wagarowałem. Zamiast na lekcje, uciekałem do Muzeum Narodowego, Muzeum Techniki czy zwiedzałem cmentarze… Błąkałem się po mieście. Wolałem obserwować życie.
Przyznaje, że był szurnięty. Głupio – odważny chuligan, i do tego jeszcze kombinator. Zawsze „kroczył” pod prąd. Lata nauki były kompletnym wariactwem. Szkołę zmieniał wielokrotnie. Fascynowało go wojsko, więc do niego trafił. To było męskie przeżycie, ale do pewnego czasu, bo zrozumiał, że pobyt w nim, to strata czasu. Towarzyszyło mu poczucie zdrady. Do wojska nie wrócił…
Za decyzję ucieczki z armii trafił do aresztu w Płotach, potem do zakładu karnego w Stargardzie Szczecińskim. Za odmowę pójścia do pracy, zamknięto go na tydzień w izolatce. Swoje przeżycia opisał w mocnym debiucie „Mury Hebronu”. Potem zaczął tworzyć na dobre…
– O tym wszystkim zdecydował przypadek, bo ja tak naprawdę to chciałem tylko czytać i żyć w świecie iluzji, a nagle okazało się że jestem pisarzem.
Przyjaźni się z fotografami. Ma z nimi dobry kontakt, bo podziela ich fascynację krajobrazem, tym co dzieje się wokół. Są to ludzie, którzy nie mają tendencji mówienia o sobie. Podziwia ich za to, że wystarczy im sekunda, a on pisze, pisze i czasami nic z tego nie wychodzi.
Twoja pierwsza podróż?
– Wyprawa do dziadków na Podlasie, w wieku, może dziesięciu lat. Lubię podróże. Lubię, gdy krajobraz się zmienia.
A potem wyjazd do Rosji, na Wschód, ten prawdziwy, czyli Irkuck, Ułan Ude – pusty step. Cisza. Przestrzeń. Gdzie zobaczył 100 km pustki, tak pięknej, że nie znajduje czegoś porównywalnego, to jest to dotknięcie wymiaru, który przerasta wszystko, co do tej pory zobaczył, poczuł. Liczą się rzeczy, detale, lepiej słychać to, co „w sobie nosisz”.
W tomie „Zima” wydanym w 2001 roku, tak pisał:
„Mam obsesję rzeczy, zdarzeń, nic nie wartych szczegółów, wyliczanek, lubię wiedzieć, co i jak się nazywa, i dlatego wolę biedne okolice niż bogate, bo w nich przedmioty mają prawdziwą wartość i bardzo możliwe, że ludzie je choć trochę kochają, ponieważ nie mają nic innego”.
Opowiadał o tym, że biedne kraje są wyzwaniem. To są kraje niepełne. Pojedziesz do Włoch i tam wszystko, co sobie wymarzysz już jest. A w takiej Albanii zaczynasz kombinować: co z tym światem, człowieczeństwem, o co chodzi z niższością, wyższością, lepszością, gorszością.
Zawsze wraca do rodzinnego Wołowca, w Beskidzie Niskim. Tam czuje się u siebie i ma piękny widok. Tam tworzy. Pisze książki, które sam chciałby przeczytać. Tyle, że potem ich nie czyta, bo go nudzą albo już mu się nie podobają.
Jego manifest literacki to: pisać skreślać, myśleć, patrzeć, słuchać, pisać i skreślać, skreślać, skreślać…
Co mogę jeszcze napisać? Niesamowity gość! Szczery do bólu, nie kreujący się na wielkiego pisarza, od czasu do czasu ma „mocne” słowo, dla dodania sobie animuszu i powagi sprawie, o której mówi. Trochę kpiący, czasami ironiczny, ale w dobrym tonie. Bujny życiorys i ciekawe spostrzeżenia. A najciekawsze, że podróż jest dla niego eksperymentem na sobie, trochę koniecznością, a na samym końcu przyjemnością.
Tego, czego nie udało mi się opowiedzieć o pisarzu – opisał poeta Andruchowycz w swoim tomie poetyckim, pt. „Piosenki dla martwego koguta”, zamieścił wiersz „More Than a Cult”, który brzmi:
Stasiuk widzi wszystko.
Organ jego miłości – to pamięć wzrokowa.
Organ jego oddechu – to paczka papierosów.
Organ jego pisma – to zdezelowana maszyna do pisania.
Ponieważ zdezelowana, pisze ręką.
Czyli „od ręki”, od siebie, ode mnie, od ciebie.
Czyli jest jednym z nas, choć, być może, najlepszym.
To pismo jest autentyczne, to nazywa się charakter.
Po czymś takim poznaje się pisarza czy seryjnego mordercę.
A więc nigdy nie przyłapiecie go na szachrajstwie.
Zdjęcia pochodzą ze strony Biblioteki Rumia:
1. https://www.facebook.com/Biblioteka-Rumia-106681769418963/
Barwna postać i niespokojny duch. Dobrze, że został pisarzem, bo możemy cieszyć się jego twórczością.
Szkoda, że nie słyszałaś jak opowiada o swoich podróżach. Niesamowite!
Nie przepadam za jego stylem pisania, ale mimo to czuję, że to fascynująca osoba. Szkoda, że przegapiłam takie spotkanie.
Rozumiem.
Czytałam jego "Jadąc do Babadag" – bardzo mi się podobała, teraz będę poznawać "Wschód".
Ciekawa postać z dystansem do siebie i do świata. Dla mnie, to przykład człowieka wolnego! Nie poddaje się modom, nie wywyższa. Mówi: kochajcie mnie albo nienawidźcie! i dalej robi swoje 🙂
To musi być bardzo nietuzinkowa postać. Muszę poznać jego pióro.
Nie wątpię, że to musiało być rewelacyjne spotkanie. Nie zawsze ten, który świetnie pisze, tak samo opowiada. Czytałam "Jadąc do Babadag", ale jakoś mnie nie zachwyciła, więc może czas odświeżyć tę lekturę, bo to było ponad dekadę temu. Na zdjęciu wypatrzyłam Stefana Chwina, czyżby wspierał żonę?
Stefan Chwin jest zawsze, gdy Pani Krystyna prowadzi spotkanie. Myślę, że wzajemnie się wspierają.
Spotkanie było jednym z ciekawszych, na którym byłam w tym roku, też ze względu na to, że Stasiuk dużo opowiadał o sobie, a przecież nie znamy go od tej prywatnej strony. Zawsze jednak życie osobiste wpływa na te związane z tym, co się robi. Nie uciekł od swoich książek, od podróży i od pisarzy, których uwielbia czytać – Haupta i Schulza.
Chyba nie powinnam wychylać się z informacją, że o ile nazwisko kojarzę, tak jeszcze nic autorstwa tego Pana nie czytałam.