Spotkanie autorskie z Anną Janko, w Nadbałtyckim Centrum Kultury w Gdańsku, na długo zapadnie w mojej pamięci. Choć dobrze wiedziałam, że  będzie dotyczyło tematyki trudnej, to nie byłam przygotowana na tak silne emocje. Nie zdawałam sobie sprawy ile krzywdy może znieść człowiek, ile jest w nim żalu i nigdy nie zabliźnionych  ran. Nie analizowałam cierpienia pod kątem genetycznego bagażu po rodzicach, przodkach. Bo nie tylko kolor oczu staje się dziedzictwem, także to, co drzemie gdzieś na dnie serca, jest cieniem, od czasu do czasu ciągnącym, w przepastną otchłań rozpaczy. Nie ma od niego ucieczki.

Anna Janko udowadnia, że ów niechciany prezent – bagaż, nie pozwoli o sobie zapomnieć. Tragiczna historia z wioski o niepozornej nazwie – Sochy, zasługuje na przypomnienie. Czeka na sprawiedliwe pamiętanie…

 

– Głównym celem tej książki było przypomnienie masakry z Soch. Miejscowości, która w ciągu  zaledwie kilku godzin przestała istnieć – mówi twórczyni.
 

 

Zdania  podszyte ironią, wypełnione dławiącym bólem, są rozliczeniem z historią. Rozmowa z matką, ukryta w głębi, wreszcie wypowiedziana, napisana. Uwolniona. Bo Anna Janko nie relacjonuje dramatu matki, ona go przeżywa, ciągle odgrzebuje z zakamarków pamięci. Ta pamieć też została przekazana jej w kodzie genetycznym i ona nic na to nie poradzi. Widzi oczyma swojej matki, pisze ręką tej małej dziewięcioletniej Tereni Ferenc. Czuje sercem dziewczynki, dla której czas się zatrzymał.

„Mamo, pomyśl, nie miałaś najgorzej. Tylko zabijanie i podpalanie. Żadnego znęcania, pastwienia się, maltretowania, nikt nawet kobiet nie gwałcił. Szli i tylko zabijali po kolei. I to byle jak zabijali: raz trafił, raz nie, czasem poprawiać trzeba było. Strzelali czyli dobrze, bo jak mówią śmierć od kuli jest tą lepszą śmiercią. Nie jeden człowiek by marzył od strzału umrzeć…
Pomyśl, mamo, twój tata tylko chwilę się męczył, a twoja mama w ogóle, moment – i jej nie było. Nawet nie widzieli jak spłonął ich wasz nowy dom. Nawet się nie dowiedzieli, że cała wieś została spalona i zginęli prawie wszyscy. Mieli szczęście…”

 

Wieś Sochy za pomaganie partyzantom poniosła karę. W czerwcu 1943 roku została spalona. Jej mieszkańcy wymordowani, a potem doszczętnie zbombardowana. Przeżyła garstka ludzi oniemiałych z przerażenia. Także dzieci, które widziały sceny tak straszne, aby już nigdy nie zapomnieć. Wśród ocalałych była dziewięcioletnia Terenia Ferenc – matka autorki. Dla żyjących czas się zatrzymał.
 
(…) w żaden inny sposób nie mogłaś się pozbyć owego potwornego nadmiaru wrażeń – obrazu krwi, łopotu ognia i ludzkiego krzyku – których się napiłaś oczami i uszami, gdy miałaś dziewięć lat i wzięłaś udział w apokalipsie. Wzięłaś udział w apokalipsie świadoma i przytomna, bo w tym wieku jest się już wystarczająco dojrzałym do tragedii”.     

Wieś Sochy po pacyfikacji
 
Anna Janko rozmawia ze matką, prowadzi monolog wewnętrzny, krzyczy, pisze list, zwierza się. Nie ocenia nie epatuje nienawiścią, nie obwinia… Czuje i relacjonuje. Pyta siebie, w ten  sposób, który skłania do zastanowienia, do zadania sobie pytań fundamentalnych o sens życia, o naturę zła, o wolę i siłę życia. Jej tekst literacki ma potężną siłę. Gra na emocjach, wzrusza. Łzy same napływają do oczu. Czujemy ból tych osieroconych dzieci, o które nikt nigdy nie zawalczył, nie rozliczył katów…

 

„Nie stanęłaś do żadnej walki, nie dołączyłaś do akcji sprzeciwu, nie rzucałaś przekleństw, nie a powiedziałaś: wolę diabła, bo Bóg się nie sprawdził, nie chciałaś odwetu, nie poszłaś do Niemców, żeby ci zapłacili za dom, za sklep, za matkę i ojca. Żeby ci za te tygodnie bez głosu zapłacili, za lata nieustannego płaczu, za głód dzień po dniu, za pracę ponad siły, za dzieciństwo w sierocińcach, za koszmary senne, za zieloną chustkę mamy, która ci po niej została w pamięci. (…) Pomyśl, ile byś mogła dostać za utratę losu. To byłby proces strasburski wszechświatowy! Cholera, cholera.
 
Tamtego dnia życie Tereni Ferenc zatrzymało swój bieg. Ona, już do końca swoich dni, zostanie tą małą dziewczynką z Soch. Była nią jako nastolatka, dorosła panna, jako żona, potem matka, poetka, starsza pani i jest nią ciągle. Te obrazy  w niej żyją. Mają moc, istnieją też w duszy córki, w genach wnuczki… Cierpienie jest żywotne.

 

„Dziecko żyje na bardzo małej planecie pośród kilkorga bliskich ludzi, pośród pojedynczych  przedmiotów. (…) Kiedy więc dziecku zabijają na jego oczach  rodziców, to jakby świat zabijali, razem ze słońcem, księżycem, drzewem, polem, zeszytem, lalką (…).
 
Twoja historia mamo, wszyta jest w podszewkę również mojego życia od początku i zawsze czułam ją jak kujący nożyk w wewnętrznej kieszeni”.

Terenia Ferenc i jej brat Jaś w dwa miesiące po pacyfikacji Soch
„Mała Zagłada” to zdarzenie, które nie zmieściło się w statystykach, nie ma go w urzędowych spisach. Zapomniano, pominięto to miejsce. Nie było zadośćuczynienia, wsparcia, odszkodowań. Bo któż by się rozczulał nad tak małą wsią, nad tak małą ilością rozstrzelanych, nad tak małą dziecięca „biedą”. Po prostu, nad zbyt „małą zagładą”, by ją skatalogować, ubrać w tabelki, ogłaszać światu… Czy zagładę można zmierzyć?

 

Wojna zostawiła tysiące takich miejsc, końców świata, „małych” apokalips na miarę wydarzeń w Sochach. W książce wieś staje się odniesieniem do przeszłości, ale też do tego, co dzieje się obecnie na świecie.
 
– „Mała Zagłada” nie jest książką „wałkującą” problemy drugiej wojny światowej  – mówi artystka. – To nie jest literacka wycieczka do muzeum. Posługuję się materiałem historycznym i przenoszę go ponad czasem, aby umieścić go w jak najbardziej współczesnym dyskursie społeczno-historycznym – tłumaczy Anna Janko.  
 
Pisarka podsuwa nam inne podobne katastrofy. Daje przykłady ludobójstwa na dzieciach w byłej Jugosławii, Białorusi, Ukrainie, rzezi Hutu i Tutsi. Gromadzi analogie do sytuacji jaka wydarzyła się na Zamojszczyźnie.
 
– Głównym bohaterem tej książki jest strach – stwierdza. – Lęk towarzyszy mojej matce, ciągle, jest obecny w moim życiu, w losie setek ludzi, żyjących w stanie konfliktu zbrojnego. Trudno pozbyć się strachu. Jest zakodowany w genach, zagnieżdża się w duszy.
 
Napisałam tę książkę dla mnie, dla Tereni Ferenc, dla matki, dla moich dzieci. Pisarz pisze dla mnóstwa osób, albo dla każdego z osobna… podsumowuje Anna Janko.